Avengers: Wojna bez Granic – bezspojlerowa recenzja therecenzenta
„I have sacrificed everything”
To nie film superbohaterski. Ciężko go rozpatrywać jako blockbuster. Nie pasuje do stylu opowieści, jakim od dekady raczy nas Kevin Feige i inni producenci. Umyka regułom pojmowania go jako prosty crossover, zbijający fortunę na nagromadzeniu postaci. Nie daje się upchnąć do worka sequeli. Nowy film Marvela jest po prostu wszystkim i niczym.
Na wstępie powiem, że nie musicie mieć wielkiego przygotowania, by przystąpić do oglądania tej części. Przystępność i prosta baza zawsze cechowała timeline tej franczyzy, co należy pochwalić, zwłaszcza w obliczu tak zaawansowanego crossovera. W tej części jednak misja utrzymania tego stanu rzeczy wydawała się wręcz niemożliwa.
Mamy przecież do czynienia z bandą postaci, mających za sobą co najmniej jeden solowy film lub crossovery w innych, przystępujące do ostatniego rozdziału tej serii z bagażem doświadczeń, nawiązań, powiązań z innymi bohaterami. Ponadto łączymy tu różne style i ciężkości narracji. W końcu Iron Man i Kapitan Ameryka to mega poważny i emocjonalny film o rozpadzie całych Avengers, Black Panther i Doktor Strange to alternatywne charaktery i światy, które dopiero niedawno znalazły sobie swoje miejsce, Spider Man to lekka i młodzieżowa aranżacja superbohaterskiej powinności, a Strażnicy Galaktyki i Thor z Hulkiem (od niedawna, dzięki Taika Waititiemu) to radosna i kolorowa wariacja i zabawa gatunkiem, nawiązująca jednocześnie do nostalgicznych czasów. Choć nie obyło się bez odrzucenia wielu smaczków i szczegółów, to znalezienie idealnego balansu i wspólnego mianownika poszło niesamowicie dobrze. Efekt sprawia wrażenie spójności przy jednoczesnym zachowaniu różnorodności każdej składowej. Jest cyniczny Stark, wytrenowany i dzielny Rogers, pełny suchych żarcików Thor i Guardiansi ze swoją muzyką z lat 70. W dużej mierze jest to zasługa narracji i scenariusza.
Film fantastycznie potrafi zmieniać charakter, nawet w obrębie jednej sceny.
Do tego świetne żarty i gagi. Najlepsze w całej serii. Nie brak tu momentów, gdzie padniemy ze śmiechu, ale też i nie odczujemy przesytu nimi i choć, co dość klasyczne i znamienne dla tego typu filmów, z czasem zarysowują nam się comic reliefy i drama queeny, które będą na zmianę przeplatać się w opowieści, to jest to bardzo lekko i z wyczuciem wplecione w film, a dosłownie każda postać potrafi zagrać na emocjach i rozbawić do łez. Bracia Russo to jednak mistrzowie opowieści na poważnie i im dalej w las, tym bardziej mamy do czynienia z potęgą ich zamysłu, który im bliżej zakończenia, tym większy ciężar emocjonalny zrzuca widzowi na łeb. Zwieńczeniem tego festiwalu mocnych scen jest zakończenie, które pozostawia widza bez tchu i żadnej logicznej konkluzji, swoją irracjonalnością wywołując lawinę pytań.
Wracając do postaci: Tu nie ma nawet sensu wnikać w dobór aktorów czy ich relacje między sobą, gdyż CAŁA OBSADA GRA ZNAKOMICIE I NIE MA W NIEJ SŁABYCH PUNKTÓW, A CHEMIA JEST NIE DO PODROBIENIA. Ten film wreszcie całkowicie przekonał mnie do Wandy Maximoff czy Kapitana Ameryki, który przez tyle filmów walczył bez skutku o moje względy. No i ten badguy. Thanos właśnie zajął pozycję lidera w rankingu antagonistów w całej historii Marvela. Przez większość czasu to on stanowi o sile tego projektu i spaja w całość wszystkie elementy, będąc w stu procentach takim, jakim go sobie wymarzyłem. W parze z obsadą idą również pewne poświęcenia, które wielu odrzucą.
A mianowicie zapomnijcie o ekspozycji postaci.
Tu luźniejsze rozmówki i jakiekolwiek dorabiania nowej twarzy danej postaci występują w ilościach śladowych. Nie ma czasu na takie bzdety. To co, nakreśliły poprzednie części, musi nam starczyć. Od pierwszej sceny jest ciągła akcja, która rozpoczyna się trzęsieniem ziemi i bólem dla obeznanych z uniwersum widzów, a dalej jest tylko mocniej i więcej. Humor i dialogi sprawiają, że nie staje się to uciążliwe, jednak tak czy inaczej sceny akcji zajmują tu najwięcej czasu i spychają inne składowe na drugi plan. Momentami wybija się z nich schematyczność i dość szybkie rozwiązywanie pewnych wątków, które według mnie powinny dostać więcej czasu i miejsca, by wybrzmieć. Nie jest to jednak wielka wada, a scenarzyści skrupulatnie obudowują ją masą satysfakcjonujących scen i zamysłów.
A widać je najbardziej od strony technicznej. Jak na najdroższy film Marvela przystało, ta prześciga perfekcję. Sekwencje walki są dopieszczone pod każdym względem, zdjęcia olśniewają, CGI nie ma żadnych wad, a wszelkie kostiumy, projekty i lokacje różnorodnie łączą to, co widzieliśmy już wcześniej w serii z tym, co wprowadza ta odsłona.
I taki jest ten projekt ZAMKNIĘCIE. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak wiele poświęcił, by sprostać ambicji twórców i spiąć tę olbrzymią serię jak najlepszą klamrą. Jednak nie chciał wykorzystać tej okazji, pozostawiając masę pytań i niedopowiedzeń. I właśnie dzięki temu cliffhangerowi, zrobionemu wyśmienicie, podniósł rangę MCU parokrotnie, pozostawiając mnie bez słów. Podzieli on niechybnie fanbase i wywoła wiele dyskusji, ale i wstrząśnie każdym, niezależnie od nastawienia. Zanim jednak przyjdzie co do czego, życzę z całego serca szczęki w podłodze i wgniotu w fotel!
OCENA 9 ♥ /10